Szukam domu - tułacz bez korzeni. Ruszam w obce kraje planety Wielkiego Morza
i dryfujących skał. Włóczę się po byłej Jugosławii, gdzie znajduje kilka palindromów.
W banackiej wsi na Nizinach uczę się uosabiać przedmioty i właściwie korzystać
z literatury. Kaleczę się w Innym Świecie, spoufalam z bezzębnymi Dziadami o śniegowych
brodach, ciągnącymi z północy państwa sfrustrowanych służb i obywatelskiego niepokoju.
Na Drugiej Wojnie Czeczeńskiej znajduję schronienie u kalekiej poetki, liczącej zwyczajowo
dziury po kulach w swoim zrujnowanym, choć wspaniale podzielnym świecie.
Dłubię patykiem w pogorzelisku starej Warszawy , zabieram ze sobą garść palącego popiołu,
aby go oddać Cioranowi w zamian za rany po razach, które koję u wiernego przyjaciela Karla
Rossmana.
Czechow z moich lęków powinowatych z lenistwem robi sobie zbytki, jestem wdzięczny
za to spojrzenie. Zdobywam Imię Róży. Neruda uświadamia mi, że nic nie wiem i nie będę
wiedział nic na pewno. Tymczasem ja, stojąc za wysokim, drewnianym chińskim blatem
spoglądam na nieopierzone zgłodniałe, nieletnie kurczaki ( ...kurczaki, kurczaki - panie
Czytelnik. Nie wierzysz pan? Przejrzyj pan naszą prasę opiniotwórczą. Boga tu nie ma.),
które lawirują pomiędzy nogami stołów próbując niezauważenie uczknąć coś dla siebie.
Geniuszowi Witkiewicza przeciwstawiam własne szaleństwo - przegrywam szczęśliwie.
Ośmiela mnie tkliwość i otwartość Borowskiego.
Szukam domu rodzinnego, powtarzalnego genomu Naszego Czasu ,własnej Sagi o dziejach
duchowej tożsamości, w smaku i zapachu zapomnianej historii, która dzięki zapomnieniu
staje się nieustającym, frywolnym limerykiem i fraszką.
Wnikam lekko, przenikam z trudem, z mozołem drążę i odkrywam pustkę jak sam
Gombrowicz. Ze starych namokłych gazet lepię myśli tworzące kruchy monolit.
Pustką wątpliwie tworze wątpliwy kształt w wątpliwym chaosie notatnika.
Przestaję wierzyć Lordom zaraz tylko, gdy tracą wolę życia.
A gdy ciepły wiatr przewieje nieodpartą chęć spojrzenia w siebie, wracam znużony do
mieszkania, które jest wśród ludzi, których wciąż ciągnie w te same miejsca, bo chcą na
siebie spojrzeć i żeby tylko otrzeć się o siebie.
Wracam tam, gdzie zasiałem swoje własne ziarno - wśród pól pszenicy, zdrowych pastwisk
u ujścia czystego źródła... cdn.
Podróże do róznych miejsc zawsze prowokują do podróży wewnętrznych. Nie emigracji, raczej zwiedzania.
OdpowiedzUsuńPewnie, że można turystycznie "dla anegdoty". Tylko co z tego? Czym jest, obiektywna - niech już będzie, sucha analiza wobec subiektywnego poznania?
OdpowiedzUsuńAby właściwie poznać trzeba być "w" czy "poza"?
Tytuł to także podsumowanie.
OdpowiedzUsuńTylko "wątpliwości" pozostają na "emigracji".
Bo nawet w najdalszą podróż zabierasz siebie: wraz ze swoją głową i sercem. A więc i wątpliwościami. Możesz znaleźć się w innym miejscu, innym czasie, ale to zawsze pozostaniesz Ty.
OdpowiedzUsuńDla anegdoty... Ma to swoją wartość. Ale zawsze z dystansem traktowałam ludzi, którzy jadą w celu: natrzaskać fotek (itp.). Bo puste to jakieś. Może nawet bardziej obiektywne (wszak aparat to matrwa maszyna, nie ma emocji, nie ma wspomnień, które mogłyby się kłaść cieniem, być fitrem dla poznania), ale mechaniczne. Wolę obrazy przefiltrowane przez krajobraz wewnętrzny. Im on bogatszy, tym bogatsze poznanie.
Ile ze sobą zabierzesz, tyle poznasz w podróży :)
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńNo i jest jeszcze tekst... :)
OdpowiedzUsuńI tu pojawić się może ciekawy problem: czy tekst się z podróży przywozi, czy go ze sobą w podróż zabiera? A podróż jedynie pozwala go uzewnętrznić?
OdpowiedzUsuń