Prawda jest jedna, choć prawd są tysiące,
a każdy swoją prawdę ma jedyną.
Patrz pilnie okiem w głębie swe milczące...


Leopold Staff

niedziela, 1 sierpnia 2010

INSTYNKTY

Przejście dla pieszych na dwupasmowej, jednej z głównych, bardziej ruchliwych ulic miasta.

Dzień wyjatkowo słoneczny, biorąc pod uwagę angielski klimat, który dyktował nastrój przez

ostatnie kilka tygodni.

Spózniłem się troszkę na wlaściwy sygnał dla pieszych, więc stoję.

Obok mnie kobieta w średnim wieku wpatruje się w sygnalizator, który właśnie daje zielone

dla pojazdów ustawionych w sporym już ogonku. Na chodnik podjeżdża brzęczący skuter,

z dostawcą na siedzisku, przerywając błogą ciszę, tak rzadko niesłyszaną w centrum metropolii (choć Kraków

to wesoło-leniwe miasto, jednak objawia się to głównie na chodnikach , deptakach i Runku). Słowem

(właść. dwoma)- życia proza.
W jednej chwili spostrzegam z naprzeciwka podążającego człowieka, kóry

także jakby się troszkę spóżnił, tylko że zaraz przestał się tym przejmować; człowieka w dziwnie nadwerężonej

pozie i w tył odrzuconej głowie. Ze skrempowanymi nogami, zapamiętale walczy z grawitacją. Robi wrażenie

kogoś kto właśnie uległ atakowi np. narkolepsji. W pewnym momencie facet, będąc prawie przy samym

chodniku, zatacza się i pada na ulice gubiąc okulary.

Pomagam mu wstać. Czuje zapach dobrych perfum i nienadtrawionego jeszcze alkoholu.

Słyszę - Dziękuję i spostrzegam w jego zroszonej potem twarzy, że męszczyzna jest dość jeszcze przytomny,

aby iść dalej. Uśmiecha się nawet, patrząc w moje oczy, gdy mówię

- Tylko nie po ulicy.

Znika za rogiem. Dostawca na skuterze, nie odpalając silnika, znika za nim.

Kobieta stojąca obok pyta - Pijany, czy co?

- Na to wygląda- odpowiadam. I widzę tylko znaczący ruch glową- gestem wyrażone niby zaprzeczenie,

niby zdumienie. Intuicyjnie, troskę z miejsca odrzucam.

W chwili gdy sygnalizator miał dać zielone dla pieszych, czyli dla mnie i kobiety, chcę zajrzeć (determinoway

pewnie zapobiegliwością i być może jakiegoś rodzaju wspołczuciem) za róg, aby sprawdzić czy delikwent

nie przestał przypadkiem walczyć.

Co widzę...?

Leży kilka kroków dalej, także bez okularów na właściwym miejscu, ale juz jakby zrezygowany.

Przechodnie identyfikując marudę z niezabezpieczoną plamą wyciekłego oleju omijają go szerokim łukiem.

Podchodzę z wyraźną komendą- Wstajemy!-próbując przebić się do jego poczucia przyzwoitości. Skutkuje.

Pomagam panu wstać, nałożyć okulary i podnieść skórzaną torbę z chodnika...

- Zaprowadzi mnie pan do hotelu? - słyszę.

-Pewnie, tylko gdzie?

-Tutaj.

Kilka metrów dalej kamienica z markizą nad wejściem i szyldem Hostel. Ruszamy.

Raptem z samochodu, ktory chwilę wcześniej parkował obok nas na chodniku, wychodzą dwie urocze panie,

typ - Dokształcający się inżynier.

- Co się stało? - pyta pierwsza z pań.

- Jak widziałam jak pan upadł...! - wyznaje druga.

- Może trzeba wezwać pogotowie?

- Nie, nie. Nic się nie dzieje. Pan zdaje się mieszka tutaj - stwierdzam.

Podchodzimy, naciskam guzik - otwarte.

Wprowadzam w sztok pijanego człowieka, którego błędnik bezlitośnie traktowany przez opary z etyliny,

co raz to wskazuje błędne wartości wobec niezmiennych danych, w mały hall niewielkiego hostelu.

Pijaczek jednak, dobrze ubrany, świadomie i mocno ukierunkowany na cel, jakim jest osiągnięcie nirvany

w pozycji względnie poziomej, nie robi w pierwszym momencie złego wrażenia na recepcjonistce - młodej,

ładnej brunetce - studendce jak mi się wydaje.

Dziewczyna wita nas uśmiechem i zawiadamia wertując książkę meldunkową, zapytana o pojedynczy pokój,

o mozliwości wynajęcia jedynie dwójki, co wiąże się z dopłatą.

- Wyciągnie mi pan... z torby...?

- Portfel? - pytam.

- Nie... to... - wyjmuje... portfel.

Z za lady pada, bardziej stwierdzenie, niż pytanie.

- Pan jest nietrzeźwy.

- To jakiś problem? - pytam.

- Nie mogę... - odpowiada brunetka.

- Nie rozumiem, gość się upił i najzwyczajniej w świecie chce się walnąc na łóżko - hotel w końcu.

- Muszę odmowić, naprawdę, spróbujcie dalej, w Trzech Kafkach.

Wychodzimy z poczuciem odrzucenia.

Na zewnątrz czekają na nas rzeczone dwie damy z osobówki oznaczonej ZiKiT z gotową koncepcją eskorty

do prywatnej przychodni po drugiej stronie ulicy. Zkonsternowany ulegam w konfrontacji z tym wypełniającym

całą przestrzeń światłem, ktore oślepia mnie natychmiast, gdy kobiety dostrzegają otarcie na łokciu

pijaczyny.

- Tylko nie na Izbę - płaczliwym głosem, zalany smutkiem pijus.

- Mieszka pan w mieście? - pyta pani pana.

- Tak, ale nie mogę wrócić...

- Acha, to może być problem...

- Trzymasz pana? - druga z pań na szpicy konwoju - Tu jest wejście!

Przepuszczam kobiety do windy, po czym stwierdzam, że w czwórkę, raczej ciężko będzie się upchać.

Wymawiam się wdzięcznym - Dziękuje, powodzenia.

W odpowiedzi tylko cisza i zezujący wzrok... Jesteś cienki.

Wchodzę do łazienki, żeby umyć ręce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz