Prawda jest jedna, choć prawd są tysiące,
a każdy swoją prawdę ma jedyną.
Patrz pilnie okiem w głębie swe milczące...


Leopold Staff

sobota, 29 września 2012

Dom w centrum


siedzimy na nieregulaminowych i niewygodnych miejscach w tramwajach jadących tylko w jednym kierunku, bliźniacze twarze bez masek, wyciągamy dłonie dotykając lekkiego powietrza, które przepływa promieniami, załamuje się i skupia w nas, jesteśmy poza instynktami, nie mamy płci i wieku,jesteśmy, pochłaniamy niekończącą się przestrzeń, nie musimy szeptać słów, które leczą, miłość jest poza nami, miłość jest w nas

środa, 26 września 2012

wtorek, 25 września 2012

Jak jazz proste



Ktoś, kiedyś, gdzieś napisał, że muzyka (liryka?) to najwierniejsza kochanka.
Od kilku tygodni nie potrafię oderwać się od jej pocałunków.

poniedziałek, 17 września 2012

*

"(…)Czasami widuję śpiących. Drzemią i czekają na świt, na jakieś lokalne połączenie do Jasła, do Biecza. Pod pachami mają reklamówki. Wyglądają jakby wyszli z domu tylko na chwilę i raptem zaskoczyła ich noc. Prawie nigdy nie mają większego bagażu, a jednak ich zmęczenie jest tak wielkie, jakby przemierzyli cały kraj. To są przeważnie mężczyźni w tanich ubraniach i zakurzonych butach. Kryją się w swoich skórzanych kurtkach jak żółwie w skorupach, chronią uciekające ciepło i kładą głowy na plastikowych blatach stolików. Ich zapach miesza się z zapachem jedzenia i wtedy bar na woń zimnego domu.(…)"

"(…)Kiedyś późnym wieczorem widziałem ojca z synem. Chłopak mógł mieć dziesięć albo jedenaście lat. Siedzieli przy pustym stoliku. Mieli ze sobą jakąś torbę. Mężczyzna był szary i drobny. Wyglądał staro i właściwie mógł być dziadkiem, ale słyszałem, jak chłopak powiedział „tato”. Może zresztą to nie była starość, tylko zmęczenie. Nie byli do siebie podobni. Ich wspólna obecność wyglądała na przypadek. Ojciec pochodził z jakiegoś starego czasu, z odległego miejsca. Siedział na barowym krześle skrępowany, onieśmielony światłem i obecnością innych ludzi. Czułem, że najchętniej skryłby się gdzieś w dworcowym półmroku, gdzieś na peronie, ale była zima i mróz. Kładł wielkie spracowane ręce na stoliku, a potem zaskoczony ich widokiem i bezczynnością, wstydliwie chował (je) pod blat i układał na kolanach. Syn w tym czasie kręcił się, wiercił, pokładał, ziewał i nudził z ostentacją. Jego strój, kurtka, czapka, spodnie, był ptasio barwny. Ubranie ojca nie miało wyraźnego koloru. Jakiś granat, ciemna szarość, może spłowiała czerń, w każdym razie coś, co przestrzeń bez kłopotu wchłania. W szarobiałym plastikowym i sterylnym wnętrzu baru mężczyzna wyglądał bezbronnie i nago. Jego synowi już to nie szkodziło. Opatulony w kolory i napisy czuł się na miejscu. Świat go nie dotykał, nie dotykały go spojrzenia podróżnych. Wyobrażałem sobie, że robie im zdjęcie i potem, po latach, ktoś je ogląda.(…)"

Fado


tylko lęk, miłość córki, Stasiuk.