Prawda jest jedna, choć prawd są tysiące,
a każdy swoją prawdę ma jedyną.
Patrz pilnie okiem w głębie swe milczące...


Leopold Staff

czwartek, 30 września 2010

9 W SKALI APGAR (Ostateczne rozwiązanie kwestii ojcowizny)

Witam Pana, Pan pozwoli...

Jedyne niebo w przestrzeni niewiedzy, nadzieja w ludzkiej przekorze i nieludzkiej głupocie.

Miłość własna do cudzego odbicia w zmanierowanej tafli i ignorancja uczuć.

Potrzeba walki z niewiarą i przekonanie, że walka ta jest wiarą samą w sobie.

Pięć chudych lat czyśćca in blanco i nieopisane przygnębienie w słodko - gorzkim złudzeniu panowania nad prześlicznym lotem przepiórczego piórka.

Nieumiejętność postrzegania obiektywnego celu i bezczynność jako metoda.

" To farmazon, że talent do opierdalania się nie jest dziedziczny".

Opieszałość w zwyciężaniu złych mitów, tylko dlatego, że są idealne.

Słabość woli. Chcę tylko dlatego, że nie chcę.

Duchowy ciężar, patos i pokój w abstrakcji.

Jestem wdzięczny, czuje się zobowiązany, dziękuję...za "troskę" moją bez wzoru.

Była słaba i krucha, miała chłodne rumieńce i szorstki płaszcz.

Umarła bez słowa...zanim zdążyliśmy ocenić, że sami sobie nie poradzimy...Wiesz?

Jest piękna, niewinna i już dawno potrafi pocieszać spoglądając gdzieś nad głowę.

Ona wie, że mamy jedną duszę...Nie wiesz?

Na pewno czułeś kiedyś wielki strach... Na pewno kiedyś byłes lękiem...

Piekło wolności, bezwzględne wzbogacanie nuklearnych prętów osobowości i atomowy rozpad.

Chłód, mrok i cisza... przytulony embrion i palący słup pustki, trawiący niezagospodarowane wnętrze.

Wrodzona awersja do przykazania proroków Syjonu i nagi wstyd niewdzięcznika.

Wybacz proszę bezradne zrozumienie i współczucie dla świadectwa Twojego upadku...

Szacunek, pokora...charakter...biedny bożku.

Za to, że jesteś choć Cię nie było i nie możesz sam tego zrobić - przepraszam.

Było mi niezmiernie miło...Drogi Panie.

niedziela, 12 września 2010

EGZAMIN Z JĘZYKA OJCZYSTEGO ( Bez perspektyw)

Zwykły ciepły, majowy poranek. W autobusie już dość duszno i tłoczno. Biała koszula,
pretensjonalny krawat, którego delikatny ucisk mogę odczuć w samym żołądku i niewygodne półbuty sprawiają, że czuję się trochę nieswojo.
Ściskam w papierowej teczce, napisaną zeszłej nocy, pracę egzaminacyjną z języka polskiego. Zaznajamiam się z ciszą, która obiecuje spokój. Jednak kontemplację przerywa mi dźwięk telefonu zawiadamiający o odebraniu wiadomości: "Powodzenia". W odpowiedzi
zdobyłem się na: "... *". Przerzucam wzrok z ekranu telefonu na twarz bezosobowej postaci z czytnikiem KKM w ręku, która zupełnie niespodziewanie wyrosła obok mnie.
Pewnym ruchem, choć nie bez trudności, wyjmuje z kieszeni portfel.
- Ale to już nieaktualne Słoneczko! - słyszę.
-Acha! - odpowiadam. Przypomina mi się nagle scena " z policzkowaniem" z jednego filmu Guy'a Ritchie'ego -bodajże. (Kobieta - myślę sobie - stąd ten regres postawy). -Wysiądźmy - proponuje postać z czytnikiem (będzie okazja się dogadać -mam nadzieję).
-Kredytowy?! Dokument oddałem bez oporów.
- Wizytowy...Słucham? Mam egzamin za piętnaście minut w drugiej części miasta.
-Płaci pan na miejscu, czy wypisać...?!
- Wypisać.
- Proszę bardzo!- z obiecującym (wciąż) uśmiechem.
- Dzięki. Drugi raz od około pięciu lat, że też akurat teraz...
Dziesięć minut do godziny dziewiątej. Pozbawiony środka transportu, zatrzymany i ukarany, bieżę nierównym chodnikiem. Cisza, choć spokoju szukać przestałem. (Nie zdąże...).Przede mną postój taksówek maluje się jak pustynny majak. Zaglądam w portfel chowając dowód. Jest banknot...o najniższym nominale...
Podchodzę do dwóch, zajętych żywą rozmową, właścicieli samochodów.
- Przepraszam - zwracam się do jednego z nich - ile za kurs pod Bagatelę?!.
- Nie wiem...to będzie jakieś czternaście złotych!
- Za "dyszkę' pan pojedzie?
Spostrzegam brak entuzjazmu w twarzy taksówkarza.
- Za dziesięć minut mam bardzo ważny egzamin...Bardzo pana proszę.
- Wsiadaj pan!
Na desce wybijany św. Krzysztof, z lusterka zwisa drewniany różaniec.Stary, choć niezwykle zadbany Ford Scorpio. Kierowca, także niemłody, choć zadbany :
- Uff...!
Chcąc usprawiedliwić własne roztargnienie zwracam się do dobroczyńcy :
- Wie pan, w niektórych kulturach człowiek jest zmuszony trochę się potargować, bo inaczej...
- Gość się obrazi?!
- Dokładnie.
- Z czego ma pan ten egzamin?!
- Z języka...
- Aaa...języki dzisiaj ważne, z ruskimi bedzie trzeba handlować na przykład!
- Mhmm.
Cisza, wygoda i spokój. Po chwili :
-Ekologia panie, jest dzisiaj strasznie zaniedbywana! Jeżdżę trochę po mieście i po kilku godzinach to się czuje jak Ci Żydzi, których spalinami ciężarówek w obozach zagazowywali!
- Dopóki nie wynaleźli, czegoś skuteczniejszego...
- Dopóki nie wynaleźli Cyklonu -B!
- Mhmm.
(...) Dojeżdżamy powoli.
- Nie mam takiej wiedzy historycznej...,ale pd tym względem... o Czerwonych Kmerach pan czytał?! - zagaja po raz kolejny taryfiarz.
- Kambodżańska Partia Komunistyczna?
- W latach siedemdziesiątych wymordowali połowę własnego narodu...Zwierzęta!
- To ja tutaj "wyskoczę" - decyduje.
- Tylko poczekaj pan aż się zatrzymam!
- Dziękuję panu, do widzenia.
- Powodzenia!
- Dziękuję - z wdzięcznością.
- Aaa... nie zapeszaj pan! (Nie, to nie).
Na ulicy tylko cisza , ja i brak czasu. Wchodzę do budynku. Tempo kroków wybija rytm rozhulałego serca. Prędkość przetwarzania informacji V1 jest wprost proporcjonalna do forte - piano V2 Oskara Petersona w moich słuchawkach.
Na krętych, drewnianych schodach niemal wpadam na kobietę o wyjątkowo bladej twarzy. Kobieta wygląda tak, jakby za moment miała zwymiotować. Nie znamy się, ale zwraca się do mnie bezpośrednio:
- Ja nie mogę, nie dam rady...Nie wejdę tam!
- Spokojnie. To wszysko na co mnie stać, choć łączy nas ta sama obawa.
Kobieta schodzi po schodach i wychodzi na zewnątrz. Zazdroszczę. Wychodzę na piętro, czując się zupełnie nijak. Świadomy własnego, pożal sie Boże, uroku i pełen przekonania do własnej koncepcji nie powtarzam w cale w myślach treści "prezentacji" jak to robią wszczyscy dający się zewnętrznie motywować. Skończyłem pisać tekst, który właśnie mam "wygłośić", dosłownie kilka godzin wcześniej (poprawki na bieżąco, bez ingerencji Korektora i "midasowej ręki" Edytora) i mam go w głowie - jeszcze ciepły - co do słowa. Trafić dziurką w klucz intelektualnej ignorancji i typowej, polskiej mitomanii - ot, cała ekwilibrystyka.
W samą porę. Drzwi do sali otwarte na oscież, więc wchodzę "z marszu", oszczędzając sobie nerwowego, przydługiego wyczekiwania.
- Dzień dobry, proszę usiąść!
- A mogę na stojąco (sic!)?
- Skoro panu wygodniej...! Co pan dla nas przygotował?!
Komisja objawia mi się pod postacią dwóch miłych plam w kolorach: Szary Popiel i Ciemny Brąz, choć głosy bez wątpienia niewieście. Zauważając, że moja "moc" staje się, ale niestety tylko dla mnie : (Złapać kontakt i robić swoje.)
Kmicic..., Soplica..., Kobylew..., Wsi spokojna, wsi wesoła... Argumenty, tezy, konkluzje...
Ja, porysowana i niezupełnie przezroczysta szyba - pleksa i dwie zarozumiałe, prawie dotknięte kobiety. Bez jakiego kolwiek bardziej intymnego kontaktu.
W czasie wywodu (sic!), który prawidlowo, choć bez spodziewanej reakcji podchwycenia pomysłu, paniom wykładam, moją uwagę nieustannie zwraca, czym zaskakująco skutecznie zbija mnie z tropu, pani Ciemny Brąz, systematycznie i regularnie kręcąc przecząco głową - tak jakby ktoś zza ściany, względnie spod stołu pociągał za cieńką nitkę powodując ten efekt. Nagle...
- Stop! Nie zmieścil się pan w czsie i ominął pan jeden punkt! (Masz przyczynę i skutek) -stwierdziła pani Szary Popiel.
Druga z pań "przeczyła" już niemal bezustannie.
-Dobrze, przejdziemy teraz do pytań! (Wyczuć intencję!). - Dlaczego bohater nie wybaczył?!...
- Stop...! - Co znaczy określenie "powieść ku pokrzepieniu serc"?!
Przekornie przypomniała mi się krytka Gombrowicza (!).
Przy odpowiedzi na pierwsze pytanie nie zauważam specjalnego poruszenia. Za to przy drugiej, ta bardziej semantycznie nastawiona z pań wychyla sie delikatnie do przodu i jakby poprawia pozycję siedzenia na niewygodnym krześle. "Przecząca" przestała "przeczyć".
- Dziękujemy i prosimy poczekać na korytarzu!
- Dziekuję. Wyszedłem, nie oglądając się za siebie.
Blaga, a miało być tak pięknie... Odkryłem drugie dno konformizmu,ale wątpie czy dla Wysokiej Komisji sprawa jest równie oczywista.
- Proszę...!
Wchodzimy ( w sumie pięć osób). Dopiero teraz dostrzegam wystrój sali: boazerię, dywan, obruz, zegar, okno...
Komisja, głosem pani Przewodniczacej (ps.op. Szary Popiel).
- Oczywiście...wszyscy zdali!
Oczywiste jest dla mnie tylko to, że mogę zdjąć już krawat, tym samym zmniejszyć ucisk na żołądek.
Pokazał się raptem, nabyty odruch bezwarunkowy uśmiechniętej pani w - ce Przewodniczącej...

środa, 1 września 2010

POCZTÓWKA Z FORTEPIANEM Z ZALANEGO MIASTA

Z drewnianym chłopcem za rękę przed drzwiami do ciemnego pokoju bez sufitu.
Miłość nienamiętna, nienazwana, prawdziwa choć niepraktyczna,potwierdzona idealną potrzebą sprawdzenia siebie.
Miłość przelana z naparstka w puchar przepełniony niechęcią i bólem braków.
Temperamenty tępione przez nadwerężone charaktery.
Śmierć to stan. Pogarda i nienawiść. Zatracenie w prawdzie i śmiechu.
Obojętność... Zrozumienie... Porównanie z poniżeniem... Chciwość tego, co się nie należy skurwysynom i nic do stracenia... Opętanie.
Pozdrawiam i wyrażam nadzieję na szczęśliwy powrót.