wtorek, 24 sierpnia 2010
EMIGRACJA DLA WĄTPLIWOŚCI ( "Teoria" literatury)
i dryfujących skał. Włóczę się po byłej Jugosławii, gdzie znajduje kilka palindromów.
W banackiej wsi na Nizinach uczę się uosabiać przedmioty i właściwie korzystać
z literatury. Kaleczę się w Innym Świecie, spoufalam z bezzębnymi Dziadami o śniegowych
brodach, ciągnącymi z północy państwa sfrustrowanych służb i obywatelskiego niepokoju.
Na Drugiej Wojnie Czeczeńskiej znajduję schronienie u kalekiej poetki, liczącej zwyczajowo
dziury po kulach w swoim zrujnowanym, choć wspaniale podzielnym świecie.
Dłubię patykiem w pogorzelisku starej Warszawy , zabieram ze sobą garść palącego popiołu,
aby go oddać Cioranowi w zamian za rany po razach, które koję u wiernego przyjaciela Karla
Rossmana.
Czechow z moich lęków powinowatych z lenistwem robi sobie zbytki, jestem wdzięczny
za to spojrzenie. Zdobywam Imię Róży. Neruda uświadamia mi, że nic nie wiem i nie będę
wiedział nic na pewno. Tymczasem ja, stojąc za wysokim, drewnianym chińskim blatem
spoglądam na nieopierzone zgłodniałe, nieletnie kurczaki ( ...kurczaki, kurczaki - panie
Czytelnik. Nie wierzysz pan? Przejrzyj pan naszą prasę opiniotwórczą. Boga tu nie ma.),
które lawirują pomiędzy nogami stołów próbując niezauważenie uczknąć coś dla siebie.
Geniuszowi Witkiewicza przeciwstawiam własne szaleństwo - przegrywam szczęśliwie.
Ośmiela mnie tkliwość i otwartość Borowskiego.
Szukam domu rodzinnego, powtarzalnego genomu Naszego Czasu ,własnej Sagi o dziejach
duchowej tożsamości, w smaku i zapachu zapomnianej historii, która dzięki zapomnieniu
staje się nieustającym, frywolnym limerykiem i fraszką.
Wnikam lekko, przenikam z trudem, z mozołem drążę i odkrywam pustkę jak sam
Gombrowicz. Ze starych namokłych gazet lepię myśli tworzące kruchy monolit.
Pustką wątpliwie tworze wątpliwy kształt w wątpliwym chaosie notatnika.
Przestaję wierzyć Lordom zaraz tylko, gdy tracą wolę życia.
A gdy ciepły wiatr przewieje nieodpartą chęć spojrzenia w siebie, wracam znużony do
mieszkania, które jest wśród ludzi, których wciąż ciągnie w te same miejsca, bo chcą na
siebie spojrzeć i żeby tylko otrzeć się o siebie.
Wracam tam, gdzie zasiałem swoje własne ziarno - wśród pól pszenicy, zdrowych pastwisk
u ujścia czystego źródła... cdn.
wtorek, 17 sierpnia 2010
ZAMACH NA SAMOTNOŚĆ
Przyjdź, napijemy się...pogadamy o dzieciakach - dają w dupe, ale mają odchorowane... najważniejsze... Nie zamykaj...usiądź...
Bezsens ten bliskowschodni kontyngent...w wojnie chodzi o obronę sztandaru...
Raka mozna wyleczyć siłą woli...A sąsiad wynajął mieszkanie za dozorstwo... Ojciec to dobrze się trzyma, wylazł ostatnio na szafkę, żeby odetkać wentylator... Marta w ciąży...Przyjdź...
Pogadamy o wyborach, konsekwencjach i odwadze.
Będziemy się wzajemnie dominować i imponować sobie.
Co do ogólnych wniosków - będziemy zgodni .
Emocje, myśli i pojęcia będą w nas i rozsiądą się razem z nami w kuchni...
Nic się nie martw, ale przyjdź jutro...Zaczniemy od początku...
Dziękuję!
niedziela, 8 sierpnia 2010
CZAR I UROK CZYLI ZAWRACANIE GŁOWY
- Proszy...
Z mojej strony przeczący ruch głową.
- Proszy... dla dziaska. Z gestem godnym politowania.
Wzbieram ostałymi jeszcze, znikomymi pokładami asertywności.
- Nie,nie,nie.
Kobieta dostrzega zapewne braki, bo stoi nadal.
Odruchowo sięgam w niezbadane czeluści własnych niepowodzeń, aby dać w końcu upust frustracji i świadectwo prawdzie. Wykrzykuje niemal :
- Nie mam !
Kobieta odpowiada bez widocznej urazy, za to z niezwykłą zawziętością (tutaj w wolnej interpretacji) :
- Hazmiro#!$%!&*^@#&...kar...#@!$%^&*. I powoli odchodzi.
Zalewa mnie zimny beton po sam czubek głowy. Przebija się tylko jedna myśl :
K...a, muszę iść do wróżki...
wtorek, 3 sierpnia 2010
TWOJE OCZY LUBIĄ MNIE I TO MNIE ZGUBI *
Jasne jest, że wirtualne znajomości mają swoją wartość, jednak pod warunkiem, że zachowa się do swojego "uduchowionego" Avatara zdrowy dystans.
Internet stwarza możliwości, ludzie korzystają. Aspołeczność to indywidualna niechęć,
czy nieumiejętność przystosowania się danego człowieka. Czas? Polecam Przedmowę do ostatniego wydania "Dzieł" S.I.Witkiewicza lub "Autoportret Witkacego" Przemysława Gintrowskiego (link z boku).
Świat wirtualny jest światem łatwym, a więc kusi, przyciąga i uwodzi, choć jego "zmysłowość" jest żałośnie ograniczona.
/zpienty.blogspot.com/
* Strachy Na Lachy
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
Trasa tramwajowa Pleszów - Cichy Kącik.
Usadowiłem się wygodnie przy oknie z książką w ręku - dramat w kilku aktach, ostra ironia i
dobra humoreska, więc podróz przebiega miło i spokojnie...
Tramwaj wypełnia się stopniowo ludzmi w miarę pojawiania się przystanków bez "N/Ż" na
rozkładzie, jednak tłoku nie ma, mozna śmiało przejść środkiem wagonu przytrzymując się
górnej poręczy.
Mijana lokalna okolica generalnie dość nieciekawa - mało uczęszczana, przemysłowe obrzeża
miasta, jednak po lewej stronie trasy rzecz godna uwagi i krótkiego opisu, choć obmurowana
i z drogi, nie dość widoczna.
Kombinat - "osławiona" huta stali im. Tadeusza Sendzimira (obiekt westchnień różnej
maści alter-globalistów i ich niegdysiejszych protoplastów). Wielki moloch, prawdziwe miasto w
mieście posiadajace niegdyś i częściowo dzisiaj, własną infrastrukture - zorganizowany ruch
uliczny, linie autobusową i sklepy. Potężne kotłownie, nieczynne piece, stare walcownie,
ogromne kominy, imponujące rozmiarami wentylatory i silniki. Budowle z cegły, betonu
i blachy. Jednak wszystko jakby zakurzone węglowym miałem, uśpione, opuszczone - robiące
wrażenie praktycznie nikomu nie potrzebnego historycznego reliktu poprzedniej epoki.
Ten znak przeszłości jako wizja przyszłego świata przeraża, jednak przypatrując się temu
symbolowi gospodarczej prężności bliżej, nie nadwyrężając wyobrażni, można dostrzec jako
ewentualność np.miasto w niewielkiej prowincji, po "kryzsie energetycznym" i "wojnie
informacyjnej", w państwie bez jednostki monetarnej, będącym elementem świata
korzystającego z "technologii motyki" i skłuconego wewnętrznie w walce o krzesiwo.
Piękne choć straszne miasto dogorywa na drodze do restrukturyzacji i nowoczesności.
Nie bardzo interesuje mnie znajoma już dobrze okolica i współtowarzysze podróży
raczący się nawzajem, pożądaną przecież, ciszą. Zagłębiam się w świat "Teatru".
Po którymś z kolei mijanym przystanku, ktoś odzywa się nagle w postawie "wszem i wobec"
odrywając mnie od lektury.
- Przepraszam państwa bardzo, odkąd straciłem nogę...próbuje odłożyć na własną protezę...
I dalej w tym tonie. Odziwo "brzdęk" niesie się bodaj po całym wagonie.
Męszczyzna porusza się z widocznym wysiłkiem wzdłuż siedzeń, w jednej ręce trzymając obie
kule - drugą opiera się o poręcz. Przez uchwyt jednej z kul przewieszony jest worek
"na coś do jedzenia", w zębach zaś męszczyzna trzyma papierowy kubek po kawie.
"Brzdęk... brzdęk". Zatrzymuje się i przechodzi dalej. Odwracam wzrok, gdy podchodzi do
kobiety siedzącej obok mnie - co do drobnych to je mam, ale tylko je i do tego wirtualne.
Nie dla mnie ten luksus, nie dziś. Dochodząc prawie na sam tył wagonu facet zawraca
przywołany przez kobietę zajmującą pojedyncze siedzisko, mniej więcej w połowie wagonu.
Kobieta wyciąga banknot i coś szepcze, wkładając go do kubka - kapitalizm Matko Europo,
filantropia w skali mikro - myślę sobie.
Kaleka z trudem wyjmuje monetę z kubka i oddaje kobiecie...
Dwa przystanki dalej wydarzyła się rzecz godna Mrożka w całym kontekscie, ale nie mam
sumienia dalej tego komentować.
niedziela, 1 sierpnia 2010
INSTYNKTY
Przejście dla pieszych na dwupasmowej, jednej z głównych, bardziej ruchliwych ulic miasta.
Dzień wyjatkowo słoneczny, biorąc pod uwagę angielski klimat, który dyktował nastrój przez
ostatnie kilka tygodni.
Spózniłem się troszkę na wlaściwy sygnał dla pieszych, więc stoję.
Obok mnie kobieta w średnim wieku wpatruje się w sygnalizator, który właśnie daje zielone
dla pojazdów ustawionych w sporym już ogonku. Na chodnik podjeżdża brzęczący skuter,
z dostawcą na siedzisku, przerywając błogą ciszę, tak rzadko niesłyszaną w centrum metropolii (choć Kraków
to wesoło-leniwe miasto, jednak objawia się to głównie na chodnikach , deptakach i Runku). Słowem
(właść. dwoma)- życia proza.
W jednej chwili spostrzegam z naprzeciwka podążającego człowieka, kóry
także jakby się troszkę spóżnił, tylko że zaraz przestał się tym przejmować; człowieka w dziwnie nadwerężonej
pozie i w tył odrzuconej głowie. Ze skrempowanymi nogami, zapamiętale walczy z grawitacją. Robi wrażenie
kogoś kto właśnie uległ atakowi np. narkolepsji. W pewnym momencie facet, będąc prawie przy samym
chodniku, zatacza się i pada na ulice gubiąc okulary.
Pomagam mu wstać. Czuje zapach dobrych perfum i nienadtrawionego jeszcze alkoholu.
Słyszę - Dziękuję i spostrzegam w jego zroszonej potem twarzy, że męszczyzna jest dość jeszcze przytomny,
aby iść dalej. Uśmiecha się nawet, patrząc w moje oczy, gdy mówię
- Tylko nie po ulicy.
Znika za rogiem. Dostawca na skuterze, nie odpalając silnika, znika za nim.
Kobieta stojąca obok pyta - Pijany, czy co?
- Na to wygląda- odpowiadam. I widzę tylko znaczący ruch glową- gestem wyrażone niby zaprzeczenie,
niby zdumienie. Intuicyjnie, troskę z miejsca odrzucam.
W chwili gdy sygnalizator miał dać zielone dla pieszych, czyli dla mnie i kobiety, chcę zajrzeć (determinoway
pewnie zapobiegliwością i być może jakiegoś rodzaju wspołczuciem) za róg, aby sprawdzić czy delikwent
nie przestał przypadkiem walczyć.
Co widzę...?
Leży kilka kroków dalej, także bez okularów na właściwym miejscu, ale juz jakby zrezygowany.
Przechodnie identyfikując marudę z niezabezpieczoną plamą wyciekłego oleju omijają go szerokim łukiem.
Podchodzę z wyraźną komendą- Wstajemy!-próbując przebić się do jego poczucia przyzwoitości. Skutkuje.
Pomagam panu wstać, nałożyć okulary i podnieść skórzaną torbę z chodnika...
- Zaprowadzi mnie pan do hotelu? - słyszę.
-Pewnie, tylko gdzie?
-Tutaj.
Kilka metrów dalej kamienica z markizą nad wejściem i szyldem Hostel. Ruszamy.
Raptem z samochodu, ktory chwilę wcześniej parkował obok nas na chodniku, wychodzą dwie urocze panie,
typ - Dokształcający się inżynier.
- Co się stało? - pyta pierwsza z pań.
- Jak widziałam jak pan upadł...! - wyznaje druga.
- Może trzeba wezwać pogotowie?
- Nie, nie. Nic się nie dzieje. Pan zdaje się mieszka tutaj - stwierdzam.
Podchodzimy, naciskam guzik - otwarte.
Wprowadzam w sztok pijanego człowieka, którego błędnik bezlitośnie traktowany przez opary z etyliny,
co raz to wskazuje błędne wartości wobec niezmiennych danych, w mały hall niewielkiego hostelu.
Pijaczek jednak, dobrze ubrany, świadomie i mocno ukierunkowany na cel, jakim jest osiągnięcie nirvany
w pozycji względnie poziomej, nie robi w pierwszym momencie złego wrażenia na recepcjonistce - młodej,
ładnej brunetce - studendce jak mi się wydaje.
Dziewczyna wita nas uśmiechem i zawiadamia wertując książkę meldunkową, zapytana o pojedynczy pokój,
o mozliwości wynajęcia jedynie dwójki, co wiąże się z dopłatą.
- Wyciągnie mi pan... z torby...?
- Portfel? - pytam.
- Nie... to... - wyjmuje... portfel.
Z za lady pada, bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
- Pan jest nietrzeźwy.
- To jakiś problem? - pytam.
- Nie mogę... - odpowiada brunetka.
- Nie rozumiem, gość się upił i najzwyczajniej w świecie chce się walnąc na łóżko - hotel w końcu.
- Muszę odmowić, naprawdę, spróbujcie dalej, w Trzech Kafkach.
Wychodzimy z poczuciem odrzucenia.
Na zewnątrz czekają na nas rzeczone dwie damy z osobówki oznaczonej ZiKiT z gotową koncepcją eskorty
do prywatnej przychodni po drugiej stronie ulicy. Zkonsternowany ulegam w konfrontacji z tym wypełniającym
całą przestrzeń światłem, ktore oślepia mnie natychmiast, gdy kobiety dostrzegają otarcie na łokciu
pijaczyny.
- Tylko nie na Izbę - płaczliwym głosem, zalany smutkiem pijus.
- Mieszka pan w mieście? - pyta pani pana.
- Tak, ale nie mogę wrócić...
- Acha, to może być problem...
- Trzymasz pana? - druga z pań na szpicy konwoju - Tu jest wejście!
Przepuszczam kobiety do windy, po czym stwierdzam, że w czwórkę, raczej ciężko będzie się upchać.
Wymawiam się wdzięcznym - Dziękuje, powodzenia.
W odpowiedzi tylko cisza i zezujący wzrok... Jesteś cienki.
Wchodzę do łazienki, żeby umyć ręce...
CZYNNIK SPRAWCZY
moment przemknie w jakimś miejscu,
cudzym oku,słowie,geście...;
zniknie w zapomnianym śnie,
by powrócić znów na jawie -
juz bez żalu i wyrzutu...
nie pozwala spać mi dniami
przewrotne wrażenie ;
jest jak iskra nieuchwytne...
ukryte pragnienie
NAMALOWANI
w tych wszystkich ślaczkach, słoneczkach i serduszkach,
dostrzegamy coraz więcej.
Krople deszczu już przestały Cię dziwić i zachwycać...
krople znaczą więcej,
gdy uczysz się uciekać w samotność.
Brakuje mi Ciebie już wtedy,
gdy jesteśmy razem,
choć bardziej, gdy już śpisz,
a ja dopiero wychodzę z siebie...
Widze Twój uśmiech z półząbków i słyszę tylko
ton Twego głosu... i modle się bałwochwalczo, o to...
byś nie musiała nigdy starać się zrozumieć
jak trudno jest być...
Ojcem