Prawda jest jedna, choć prawd są tysiące,
a każdy swoją prawdę ma jedyną.
Patrz pilnie okiem w głębie swe milczące...
Leopold Staff
poniedziałek, 28 maja 2012
Spokój
chodzę po ścianach własnych
ograniczeń,
pocieram dłonią dłoń i tańczę
do dźwięków
między dźwiękami,
wiedza, która oblepia
mój szkielet,
wiedza o ciszy powietrznych
lampionów,
maskach szamanów topionych
w powolnych
strumieniach daje pewność,
zostanę w tej ciszy,
tych twarzach, we krwi, obawach,
jak człowiek w człowieku
wystarczy
poniedziałek, 21 maja 2012
Niechęć pierwsze pragnienie nęci
umieram szybciej od zmysłów, które mają wole. wczoraj rodzi dziś, dziś przekłada się na jutro. oddycham surowym mięsem głęboko, wsłuchuję w stan stały. tylko spłynąć chcę ulatując. spaść do góry. żeby choć trochę było mnie mniej.
Autor:
danger_mouse
o
15:19
5
komentarze
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety:
TekStylJa
środa, 16 maja 2012
Babel (Sen. Metafora rzeczywistośi)
Wsiedliśmy w niebiesko żółty tramwaj, którego trasa jest specjalnie oznaczonym świętym traktem. W ciepłym i ciężkim powietrzu unosi się co chwila napastliwy i niespodziewany ,choć regularny, dźwięk dzwonka sygnalizujący rychły odjazd jednostki z przystanku. W wejściu do pojazdu stoi kontroler, wypełniający rolę tramwajowego upychacza. Jego dodatkowym zadaniem jest pilnować, aby nikt z odrzuconych przez zbitą masę nie próbował „doczepić się” za poręcz, stając na zderzaku. Na osiedlowych mokradłach z tramwaju wypada stróż mieszkający w budzie z fliperami.
Wysiadamy. Jakiś człowiek krzyczy, że droga którą idziemy to trasa z getta do kamieniołomu. Nikt go nie słucha. Dostrzegam starą stację kolejową, gdzie na bocznicy stoją wagony towarowe z pijanymi atletami wykrzykującymi antyzwiązkowe hasła. Wzdłuż ulicy ustawieni żołnierze w czapkach z szerokim rondem i czerwoną otoczką z trudem utrzymujący w rękach ujadające psy.
Dochodzimy do ogromnego kompleksu zabudowań, kapliczek i ogrodów. Mijamy budynek z pustej cegły obłożonej klinkierem. Na ścianie tablica, napis Dom Świętej Faustyny . Pod nią druga- Pokoje do wynajęcia. Ogromne , nowoczesne sanktuarium, obok luksusowy hotel. Prawdziwie zielone ogrody, zadbane sadzawki kwiatów wokół drewnianego Domu Duszpasterskiego. Na końcu asfaltowej drogi parking, kilkanaście autobusów wycieczkowych pochodzących z obszarów od morza Śródziemnego po Wzgórza Golan. Stoiska z dewocjonaliami, na ilość poupychanymi w worki . Kiosk z pieczywem. Po krótkiej rozmowie z jego właścicielką wiemy, że od jakiegoś czasu chleb już nigdzie nie smakuje tak samo.
Podchodzimy do bramy w obmurowaniu kaplicy. Do tego świętego miejsca, od frontu wiedzie wąska, brukowana droga, po jej lewej stronie wisi rzędem kilkadziesiąt flag narodowych, pod nimi jakieś sprawy ewangeliczne opisane sentencjami w różnych językach. Wchodzimy do kaplicy. To co w pierwszej chwili rzuca się w oczy to relikwiarze złożone z drobnych elementów. Serca z serduszek, koraliki, zasłużony grzebyk do spinania włosów. Niebo zamknięte w kopułki, aniołki i święci, obrazy w ramach pozłacanych farbą. Jezu ufam Tobie. Jezu, gdzie jesteś? Filip mówi, że on płacze- płynie cichy głos, gdzieś z wysokości mojego prawego biodra. Po lewej stronie w ławkach, kilka osób szepcze i spogląda w stronę, gdzie szept się niesie. Rząd ławek po prawej stronie jest obłożony laminowanymi rezerwacjami.
Za pojedynczymi turystami kolejno, parami wchodzą młode zakonnice w białych nakryciach głowy. Grupa Modlitewna Przed Grobem. Przezroczyste panny. Świeżym, lekkim jednogłosem intonują pieśń. W skupieniu recytują psalmy. Z poświęceniem unoszę ręce. Niekiedy tylko z wdziękiem przerzucają, dłuższy już, welon przez bark. Są atrakcją. Przerywają co chwila cudze modlitwy. Jezu, tu jesteś? Na końcu, plecami do ołtarza stoi mężczyzna z brodą, ubrany w sutannę przepasaną czarnym, szerokim skórzanym pasem. Pop rozdaje komunię. Podchodzimy. Miła stojąc o krok dalej, robi usta w pierścień i przykłada dłoń do piersi . Jej oczy są duże i ciemne . Wychodzimy. W przedsionku młodzi ludzie wypisują na karteczkach intencje i prośby. Od wejścia, kobieta zawiadująca ruchem pieszych, przykłada wskazujący palec do przymkniętych ust. Wracając wybrukowaną ścieżką, wychodzimy na świeżo skoszone pole, gdzie pracują pojedynczo i w sporych odstępach od siebie półnadzy mężczyźni. Przestrzeń zakończona jest wzniesieniem, jego stok podkreślony deptakiem w niewielkiej części pokrywa czarna folia, której końce przytrzymują poukładane bez ładu płaskie kamienie. Po prawej stronie wzniesienia znajduje się teren ograniczony kutym ogrodzeniem. Podchodzimy do jednego z jego elementów- betonowego słupka wykończonego marmurem. Nad ogrodzeniem wisi ogromna platforma. Na wysokim podeście widać kilka koni ciemnej maści. Konie zbliżają się do krawędzi. Jeden za drugim, niezgrabnie wyskakują w powietrze i zwalają się niemal wprost na ziemie. Ich zdrowe torsy. Lśniąca sierść. Silne zady. Spoglądam na Miłą chowając się za słupek. Nie jest mi wstyd, ale nie chcę słyszeć – już nigdy, jeśli tak trzeba. Wiem, że nie umierają od razu. Dziewczynka patrzy na scenę nieruchomym wzrokiem. Nie mogę znieść wyrazu jej twarzy. Zamykam oczy. Siedzę oparty plecami.Miła odruchowo chowa głowę pomiędzy moje kolana. Cisza.
czwartek, 10 maja 2012
Riposta bez puenty.
Postacie oraz miejsce są prawdziwe. Czas kulturalnie tylko naszkicowany. Dialog prawdopodobny, bądź ponad werbalny.
Długie, wolne popołudnie. Kolejka do kasy w jednym z sieciowych supermarketów. Potężnej postury faceta w średnim wieku, trąca co raz i równo w przewieszoną przez ramię skórzaną torbę (atrybut pełni rolę autonomicznej przynależności), babcia w wieku, którego grzecznościowo określić nie można.
Myśli pani, że jak się pani do mnie przytuli, to szybciej pani zejdzie? Skutecznie.
Głęboki haust wody w usta, bezdech.
Subskrybuj:
Posty (Atom)